Traf Online
Oglądaj i graj!!!
Podwajamy wyścigowe emocje!
Zaloguj się na TrafOnline.pl już teraz!

Aktualności

Tor Służewiec

Wielka Warszawska – królowa polskich gonitw

10 października 2020

Tym, czym dla Paryża i Europy, a nawet świata, jest Nagroda Łuku Triumfalnego, zaś dla Niemców Preis von Europa w Kolonii, tym dla Warszawy i warszawiaków oraz całej wyścigowej Polski jest Wielka Warszawska. Najbardziej kultowa z gonitw w naszym kraju, ważniejsza niż Derby.

Dlaczego Wielka Warszawska jest największa, najważniejsza, legendarna, prestiżowa? Przede wszystkim oglądamy w niej śmietankę najlepszych koni ze wszystkich roczników, często też mocnych rywali z zagranicy. Warszawskie Derby mają swoją magię, tradycję, niezwykłą dramaturgię – bo każdy koń może w nich biegać tylko raz – jednak jest to wyścig tylko dla trzylatków, wyłania najlepszego konia tylko w jednym roczniku. W WW możemy, na selekcyjnym dystansie 2600 metrów, oglądać nawet kilku derbistów jednocześnie, najlepsze konie – od trzylatków do koni nawet ośmioletnich, jak San Luis, który w tym wieku był jeszcze drugi w WW, czy niemiecki Caitano, który wygrał jako ośmiolatek.

Czemu nie St. Leger? Bo nie ma w nim zwykle wszystkich najlepszych koni. Część klaczy biega w Nagrodzie Krasne, część ogierów dawniej w Nagrodzie Korabia, a teraz Westminster, nasze gwiazdy próbują swojego szczęścia na zagranicznych torach, dystans (2800 m) też dla niektórych trochę za długi. Ale w Wielkiej Warszawskiej chcą już biegać wszyscy. Bo to wyścig po nieśmiertelną sławę i tytuł najlepszego konia wszystkich roczników, który później zwykle zostaje wybrany koniem roku. Tak jak w poprzednim sezonie Pride of Nelson (choć w Derby i Oaks przegrała z Nemezis) i zapisuje się na kartach historii.

Najbardziej prestiżowa dlatego także, że właśnie w Wielkiej Warszawskiej jest zwykle największa pula nagród w sezonie, większa niż w Derby. W tym roku 220 500 złotych (w tym 126 tys. dla zwycięzcy), gdy w Derby 175 tys. zł (100 tys. dla derbisty).

Do tego atmosfera, warszawski klimat i folklor, czar i kolory jesieni, zbliżający się koniec sezonu, sprawiają, że Wielka Warszawska ma swój niepowtarzalny urok. To dzień wielkich emocji, wyścigowe święto, na które czeka się cały rok. Kultowy jest tekst z serialu Radosława Piwowarskiego „Jan Serce”, w którym grany przez niezapomnianego Wiesława Michnikowskiego bywalec Służewca Julian Jabłkowski, wygłasza często cytowane zdanie: „W życiu prawdziwego warszawiaka liczą się tylko trzy daty: Powstania, urodzin i Wielkiej Warszawskiej”. Na tym wyścigu po prostu trzeba być, jak na premierze głośnego filmu, czy na meczu Legii w Lidze Mistrzów. Nie być na WW, to jak opuścić urodziny mamy czy babci.

Znakomita dziennikarka, znawczyni wyścigów, osoba, która wprowadzała mnie w baśniowy świat rodowodów i karier koni z całego świata (i trenowała mojego pierwszego konia, kupioną w Krasnem – Decurię) – Małgorzata Caprari, napisała kiedyś takie zdanie, które świetnie oddaje rangę WW: „Tym, czym dla Paryża jest Nagroda Łuku Triumfalnego, czym dla Kolonii Europa Preis, tym dla Warszawy i warszawiaków jest Wielka Warszawska”.

Prix l’Arc de Triomphe to najważniejsza gonitwa roku w Europie, a może nawet na świecie. Przyciąga najlepsze konie z kilku kontynentów, ostatnio często próbują podbić Longchamp nawet Japończycy. Żadnemu koniowi nie udało się jeszcze wygrać tej gonitwy trzy razy. Szansę na to ma w tym roku (pula nagród zmniejszona z 5 do 3 mln euro, w pierwszym zapisie była polska oaksistka Inter Royal Lady) wyhodowana przez księcia z Arabii Saudyjskiej Khalida Abdullaha – Enable, która pod Lanfranco Dettorim wygrała w 2017 i 2018 roku, a rok temu była druga za niemieckim Waldgeistem. W Polsce też nikt nie wygrał WW trzy razy. Po dwa razy triumfowały Turysta, Demona, Erotyk, Kliwia i San Luis.

Pierwsza niedziela października – to była przez dziesiątki lat charakterystyczna, symboliczna, magiczna data. Wówczas tradycyjnie rozgrywano Łuk, Preis von Europa i ich polski odpowiednik – Wielką Warszawską. W Paryżu ta tradycja nadal obowiązuje. Niemcy przenieśli swój sztandarowy wyścig w Kolonii na wrzesień, aby nie kolidował z Łukiem, WW też ostatnio odbywa się w ostatnią niedzielę września, w tym roku wyjątkowo 11 października po zawirowaniach z koronawirusem. Wszystkie trzy wyścigi łączy iwniański Pawiment, który w 1978 roku wygrał WW pod Andrzejem Tylickim, dwa lata później Preis von Europa, a w Łuku był dziewiąty.

O potędze, randze i legendzie Wielkiej Warszawskiej, która przyćmiewa nawet Derby, stanowią też jej bohaterowie – przede wszystkim znakomite konie (które później były filarami polskiej hodowli), ale też słynni jeźdźcy, wybitni trenerzy, wytrawni hodowcy. I niezapomniane spektakle, jakie są udziałem tych koni, wspominane są później przez dziesiątki lat. Wyścigowcy często podają jakieś daty ze swojego życia mówiąc, że to było w 1970 roku, gdy Driada pod Jednaszewskim wygrała „cała w ręku” WW, albo w 1995 roku, gdy triumfował Wolarz pod Katarzyną Szymczuk, jedyną kobietą w historii, która wygrała ten wyścig.

WW jest też ze sportowego punktu widzenia ważniejsza od Derby, ponieważ nie wszystkie świetne konie są w stanie zdążyć na bieg o Błękitną wstęgę – bo dłużej dojrzewają, jeszcze nie są w formie w lipcu na  początku kariery, albo mają kontuzje i w Derby po prostu nie startują – a jesienią, czy w starszym wieku, są już championami toru i wygrywają w WW z derbistami. Tak było w wielu wypadkach, np – Turysta, Dixieland, Dietmar, Kesar, Zagara, Tulipa, San Luis, Merlini, Camerun, czy niedawno Rain and Sun, która zaczęła karierę dopiero w wieku trzech lat.”  

Pierwszą z wielkich legend Wielkiej Warszawskiej był Turysta. Kariera od brzydkiego kaczątka do pięknego łabędzia. Po zawierusze wojennej przybył do Polski jako roczniak. Był początkowo mały, niewyględny i niewiadomego pochodzenia, nie miał papierów. Stał w jakimś PGR razem z Sygnetem. Gdy ustalono, że jego hodowcą jest legendarny „Czarodziej z Dormello” Federico Tesio, ojcem wybitny włoski Cavaliere d’Arpino, a matka Scuola Bolognese, to córka słynnego Blandforda, trafił do treningu na Służewiec. Na Derby nie zdążył, ale dwa razy wygrał Wielką Warszawską w latach 1946–47 (za trzecim razem przegrał z trójkoronowanym Ruchem i świetną Miss Victory), a później został championem reproduktorów.

Pierwszą klaczą, która dwa razy wygrała Wielką Warszawską była ukochana Mieczysława Mełnickiego – Demona, wybrana koniem 80-lecia toru Służewiec. Za drugim razem, w 1965 roku pobiła derbistę, wybitnego Epikura z Golejewka, syna… Turysty. Jej wyczyn powtórzyła trenowana przez Andrzeja Walickiego, wyhodowana w Krasnem Kliwia. Walicki (rekordzista – 10 triumfów w WW) do dwóch zwycięstw przygotował też San Luisa, który był też w Wielkiej dwa razy drugi.

San Luis był synem pięknie zbudowanego widzowskiego Dixielanda, którego zwycięstwo w WW w 1980 roku jest owiane legendą i było chyba najbardziej spektakularne w historii. Dixieland wygrał dowolnie WW pod Romanem Maciejakiem „zmdom”, czyli prowadząc od startu do celownika z olbrzymią przewagą nad takimi sławami, jak Kometa, Czubaryk, Dżudo, czy derbistka Sinaja. W hodowli Dixieland dał trzech derbistów: Bachusa, Solozzo i Limaka, a jego córka Zagara też wygrała WW. Taką pozycję mieli w hodowli zwycięzcy Wielkiej.

Prowadząc od startu do celownika WW wygrał też w 2011 roku fenomenalny Intens, bijąc Cameruna (zwyciężył w WW rok później) aż o 5 długości i ustanawiając niepobity do dziś rekord tej gonitwy – 2 min 40,3 s.

WW 2016 była pechowa dla niepokonanego wcześniej w dwunastu startach trójkoronowanego na Służewcu Va Banka (wygrał WW 2015 jako trzylatek), opromienionego sukcesem kilka tygodni wcześniej w niemieckim kurorcie Baden-Baden w wyścigu G3, gdzie pobił niemieckiego cracka Potemkina (wygrał kilka tygodni później Prix Dollar G2 w Paryżu i Premio Roma G1). Przed WW był jednak nerwowy, dżokej pojechał za szeroko po zakręcie i Va Bank doznał w swoim feralnym trzynastym starcie sensacyjnej porażki z ustępującym mu klasą derbistą Caccinim.

Wielka Warszawska jest też najważniejszą gonitwą sezonu dlatego, że często startują w niej i wygrywają utytułowane konie trenowane za granicą, czego nie doświadczyliśmy w Derby. Pierwszym takim koniem po wojnie był trenowany na Węgrzech amerykański Montauciel, który w 1994 roku ograł maleńką i dzielną golejewską Appasionatę, pod legendarnym dżokejem Paulem Kallaiem, mającym wówczas aż 61 lat. Wygrał on ponad 3000 gonitw w 16 krajach, był 9 razy championem dżokejów na Węgrzech.

Na Służewcu wygrywały też Vishnu z Niemiec, czy Equip Hill ze Szwecji, ale najlepszy z nich był wyścigowy obieżyświat, trenowany w Niemczech Caitano, który w 2002 roku wygrał WW jako ośmiolatek. W całej karierze na 43 starty wygrał 9 wyścigów (w tym dwa razy G1 i cztery razy G2) i 1,4 mln funtów. Tej klasy konie biegały u nas tylko w Wielkiej Warszawskiej.

Tekst autorstwa Roberta Zielińskiego