Aktualności
Odżyłem w stajni Józefa Siwonii
Rozmowa z Andrzejem Mazurkiewiczem, który pierwszego dnia sezonu 2013 odniósł na wałachu Dar Duni 50. zwycięstwo w karierze i uzyskał tytuł kandydata dżokejskiego (-1 kg).
Wiele osób kibicowało ci w ostatniej dwudniówce poprzedniego sezonu, ponieważ wiedziało, że jesteś bliski awansu w hierarchii jeździeckiej. Niestety, nie udało ci się wtedy osiagnąć celu, więc pewnie z niecierpliwością czekałeś na nowy sezon?
Bardzo starałem się wtedy wygrać, gdyż miałem kilka szans, niestety w każdym przypadku czegoś zabrakło. Nie czułem jednak presji, że muszę koniecznie odnieść pięćdziesiąte zwycięstwo już wtedy. Nie udało się, szkoda, ale przecież to nie koniec świata. Kiedy zobaczyłem zapisy na pierwszą dwudniówkę nowego sezonu, ucieszyłem się z kilku ciekawych dosiadów. Nie ukrywam, że liczyłem właśnie na Dara Duni, 9-letniego araba, na którym już raz wygrałem. Dobrze się z nim dogaduję, choć nie jest to koń o najspokojniejszym charakterze. Już przed pierwszą jazdą na nim dostałem od jego trenerki i właścicielki poradę, dzięki której wiedziałem, jak się z nim obchodzić. Już wtedy udało mi się wygrać. Jestem wdzięczny pani Kamili Urbańczyk za zaufanie jakim mnie obdarzyła, sadzając na tak dobrego konia.
Dar Duni był mocno liczony. Czy jest dla ciebie różnica między startem na faworycie i outsiderze?
Kiedyś była i to duża. Jadąc na koniu, na którego liczyli właściciele, trener i publiczność mocno się denerwowałem. Teraz już przywykłem do takich sytuacji, staram nie myśleć się o takich rzeczach. Tak samo czułem presję w ważniejszych gonitwach, np. kiedy startowałem w Derby koni półkrwi we Wrocławiu. Wiem już, że nerwy przed wyścigiem mogą tylko zaszkodzić. Do każdego wyścigu staram się podchodzić jednakowo, z takim samym zaangażowaniem.
Ale kiedy pojawiają się nowe zapisy, to chyba myślisz o swoich szansach na zwycięstwo?
Oczywiście. Staram się w ten sposób przygotować do wyścigów. Zastanawiam się, jak dobry jest mój koń, jakich ma rywali, co trzeba zrobić, żeby mieć jak największe szanse. To w pewnym sensie część mojej pracy. Nie jest jednak tak, że gdy dostaję dosiad na słabszym, nieliczonym koniu, od razu skazuję go na porażkę. Przykładowo zaraz po zwycięstwie na faworyzowanym Darze Duni udało mi się wygrać na zupełnie niedocenianym Incinatusie ze stajni Dawida Mioduszewskiego. Przy okazji zauważyłem, iż zawsze awansując w hierarchii jeździeckiej udawało mi się jeszcze tego samego dnia osiągnąć kolejne zwycięstwo. To bardzo miły akcent i zachęta do kroczenia ku kolejnym celom. Można powiedzieć, że jestem teraz na półmetku kariery, do zdobycia tytułu dżokeja brakuje mi 49 wygranych.
Gdzie pracujesz na stałe?
W stajni Józefa Siwonii na Służewcu. Naprawdę tu odżyłem. Nabrałem nowych sił i ambicji. Mamy fantastyczną ekipę, bo jest tu mocna grupa amatorów, którzy pomagają nam w codziennej pracy. Pomagają przygotowywać konie, a przy tym atmosfera jest znakomita. Pierwszym jeźdźcem w stajni jest Anton Turgaev. Dobrze się dogadujemy, wspólnie pracujemy dla dobra stajni. Ważną osobą jest także córka trenera, Patrycja, która dogląda koni i pilnuje porządku. Jednak najwięcej zawdzięczam trenerowi, który przyjął mnie do pracy, uwierzył we mnie i cały czas mi doradza zarówno w sprawach zawodowych, jak i życiowych. Dzięki niemu pojechałem też na szkolenie dla młodych jeźdźców do Newmarket.
Dużo tam się nauczyłeś?
Muszę powiedzieć, że był to jeden z najpożyteczniej spędzonych tygodni w moim życiu, a także spełnienie jednego z moich marzeń. Ciekawym doświadczeniem było oglądanie swoich dosiadów okiem widza, na monitorach. Pokazywano nam, jakie popełniamy błędy, w jaki sposób poprawić posył i tym podobne. Dowiedzieliśmy się o swoich słabych i mocnych stronach i o tym, jak je wykorzystywać. Wskazywano nam, jaki tryb życia powinien prowadzić dżokej, aby należeć do czołówki. Ważne były lekcje spadania z konia na symulatorze. Te zajęcia odbywały się z wyśmienitym jeźdźcem, który w swojej karierze wygrał kilkaset gonitw płotowych! Z zadowoleniem muszę stwierdzić, że po testach, jakie zrobiono nam na początku, a następnie podobnych na zakończenie szkolenia, prowadzący uznali, iż poczyniliśmy ogromne postępy. Nauczyłem się wielu nowych elementów, z pozoru błahych, ale mających jednak wielkie znaczenia na efektywność jazdy.
W przeszłości często jeździłeś we Wrocławiu, zresztą tam rozpoczynałeś karierę. Będziesz dosiadał tam koni także w tym roku?
Zobaczymy. Miałem tam jechać nawet na otwarcie sezonu, ale mam jazdy w swojej stajni, w Warszawie. Wystartuję tego dnia m.in. w biegu o Nagrodę Golejewka.
To może na koniec powiedz jeszcze, czy twoim zdaniem dosiadany przez ciebie Datsun może sprawić jakąś niespodziankę? Nie będzie faworytem.
To niezwykle silny i waleczny koń. Nawet na treningach się nie poddaje. Ma duże możliwości i wierzę, że ma szanse zaistnieć nawet w tak mocnym towarzystwie, przecież nie bez przyczyny odniósł aż pięć zwycięstw w ub. roku.
W takim razie życzymy powodzenia i dziękujemy bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Piechur