Traf Online
Oglądaj i graj!!!
Podwajamy wyścigowe emocje!
Zaloguj się na TrafOnline.pl już teraz!

Aktualności

Tor Służewiec

Andrzej Szydlik – Wielka Warszawska z perspektywy widza

10 października 2020

Po wielu latach pracy na stanowisku komentatora wyścigowego Andrzej Szydlik jako widz obejrzy Wielką Warszawską 2020.

Czy emocje związane z rozgrywaniem najważniejszej gonitwy porównawczej sezonu będą inne niż te, które towarzyszą profesjonalnemu komentarzowi?

Emocje wywołują sytuacje, które towarzyszą wyścigowi, a różne gonitwy mogą wywoływać różne emocje. Niewątpliwie wielkie wyścigi, ich prestiż i znaczenie to potęgują, a Wielka Warszawska jest od wielu, wielu lat tego przykładem. Sama nazwa tej gonitwy ma już swój wymiar – odnosi się do konkretnego miasta, a jak mawiał znakomity dziennikarz, prozaik i publicysta, niezwykle popularny Wiech (Stefan Wiechecki) – „w życiu warszawiaka liczą się tylko trzy daty – data urodzin pierwszego potomka, data Powstania Warszawskiego i data Wielkiej Warszawskiej”. Poza tym Wielka Warszawska to również ogromne spotkanie towarzyskie z okazji wyjątkowego spektaklu, pełnego specyficznego czaru i uroku. Na wyścigach emocjom, w większym bądź mniejszym stopniu, ulegają wszyscy. Moje – już jako widza, a nie komentatora, są na pewno inne, bardziej swobodne – bez obciążeń i nerwów. Wcześniej w grę wchodziły inne elementy. Skupienie, perfekcyjna znajomość koni i ich predyspozycji, barw wyścigowych, błyskawiczna reakcja na to, co się dzieje w dystansie, słownictwo wyścigowe i jak ja to nazywam „emocje kontrolowane”.

Jak wyglądały wyścigi w latach, kiedy był Pan pracownikiem Działu Selekcji Państwowych Torów Wyścigów Konnych?

To były wielkie wyścigi, z wielotysięczną publicznością, a dodatkowo emocje potęgował fantastycznie działający w owych czasach totalizator konny. Wyścigi były również w centrum zainteresowania warszawskiej prasy, cotygodniowe felietony i typy dziennikarzy w „Expressie Wieczornym”, „Życiu Warszawy”, „Słowie Powszechnym”, „Kurierze Polskim”, tygodniku „Stolica” i później w „Gazecie Wyborczej”. Przy tym doskonale działała komunikacja dowożąca na Służewiec tysiące kibiców. Autobusy z napisem „W” kursowały z Placu Defilad z przystankiem przy pl. Unii Lubelskiej, słynny tramwaj „19” i mnóstwo taksówek na postoju. Natomiast na torze czekały na sympatyków wyścigów nieprawdopodobne emocje, ład i porządek, bary i dziesiątki kas. Same gonitwy były niezwykle atrakcyjne, a polska hodowla stała na wysokim poziomie, świetnych koni było sporo, a importowanych jak na lekarstwo. Wyścigi odbywały się również w środy, a w 1999 roku rozegrano 100 dni wyścigowych na Służewcu, co było ewenementem na światową skalę. Końskie gwiazdy błyszczały nie tylko na Służewcu, ale również z powodzeniem startowały w wysoko dotowanych wyścigach w Wiedniu, Budapeszcie, Moskwie, Pradze czy Kolonii. Pamiętam występy koni Doris Day, Bostella, Neman, Isaura, Korab, Juror, Diakowa, Kadyks czy Czubaryk, gdyż wielokrotnie byłem szefem ekip na mitingi międzynarodowe. Znałem wszystkie konie „od podszewki”, gdyż byłem m.in. handikaperem, kierownikiem stajen wyścigowych, sędzią na celowniku oraz przewodniczącym Komisji Technicznej i Odwoławczej.

Czy pamięta Pan swoją pierwszą Wielką Warszawską, wyjątkowe konie i dosiady jeźdźców?

Tych wspomnień jest bez liku i trudno je uszeregować. Z bardzo młodzieńczych czasów pierwszą „Wielką” pamiętam – i to bardzo dobrze. Było to w 1951 r. W 12-konnej stawce zwyciężył pod dż. J.Szczepaniakiem, przepięknej urody, czarny jak smoła Skarbnik. Nigdy nie zapomnę jego wręcz zabójczego finiszu z końca stawki. Kiedyś napisałem nawet artykuł o tym koniu. Przez dekady Wielka Warszawska kreuje coraz to nowych bohaterów – trenerów, jeźdźców, hodowców i konie. W latach 1964–1965 inteligentna i urodziwa Demona (tr S.Michalczyk), ciesząca się ogromną sympatią publiczności, jako pierwsza klacz w historii Służewca wygrała dwa razy z rzędu Wielką Warszawską. To właśnie ona utorowała drogę do sławy przyszłemu wielokrotnemu championowi dż. Mieczysławowi Mełnickiemu, który przez lata imponował dynamicznym, siłowym oraz walecznym stylem jazdy i nadal znajduje się na pierwszej pozycji z ilością 1662 zwycięstw w elitarnym „Klubie 1000”. Pięć lat później w jedynej do chwili obecnej Wielkiej Warszawskiej startowało aż trzech derbistów: Trabant z roku 1967, Erotyk z 1968 i Kadyks z roku 1969. W tej historycznej gonitwie zwyciężył Erotyk (tr S.Molenda) pod starym lisem wyścigowym, znakomitym rumuńskim dżokejem Vasilae Hutulaecem, zasymilowanym w Polsce, który hołdował dewizie cesarza Oktawiana Augusta – festina lente – śpiesz się powoli.

W 1973 roku osławiony po sukcesach w Międzynarodowym Mitingu w Warszawie derbista ogier Dargin (tr S.Molenda) pod znakomitym dżokejem, mistrzem eleganckiej jazdy i taktyki, cieszącym się wielka sympatią publiczności Jerzym Jednaszewskim, potwierdził klasę w Wielkiej Warszawskiej. Należy wspomnieć, że Jerzy Jednaszewski wygrał Wielką Warszawską aż 7 razy jako dżokej, a w 1978 roku zachwycił wszystkich nieprawdopodobnie dzielny i o prawdziwie końskim zdrowiu Pawiment w treningu właśnie Jerzego Jednaszewskiego. A to, co równo 40 lat temu pokazał w Wielkiej Warszawskiej og. Dixieland (tr J.Paliński), w siodle z Romanem Maciejakiem, wspomina się do dzisiaj. Przecierałem oczy ze zdumnienia i byłem pewien podziwu. Otóż zaraz po starcie Dixieland po mocno elastycznej bieżni zaproponował nieprawdopodobne tempo, którego nie wytrzymał żaden z konkurentów i wygrał jak chciał. A w pokonanym polu takie gwiazdy, jak m.in. derbistka Sinaja, Akcept, Czubaryk czy Dżudo. Fascynujący rok 2000 absolutnie należał do dżokeja Tomasza Dula, mistrza żelaznych nerwów, wspaniałej taktyki, szczególnego daru porozumienia się z koniem i pięknej sylwetki w siodle, który Dżamajkę (tr. B.Strójwąs), jako pierwszą w historii klacz, doprowadził do zdobycia „potrójnej korony”. Następnie kasztanowata Dżamajka nie dała żadnych szans przeciwnikom w Wielkiej Warszawskiej. W tym samym roku ten niezwykły dżokej osiągnął rekordowy wynik zwycięstw w jednym sezonie. Wygrał 139 gonitw i będzie zapewne długo, długo nie do pobicia. W 2002 roku do Wielkiej Warszawskiej został zapisany urodzony w Wielkiej Brytanii, trenowany w Niemczech przez A.Schutza i dosiadany przez Francuza, dżokeja Williama Mongila ogier Caitano. Przyjechał na trzy dni przed gonitwą w nocy, a ja czekałem na niego z przygotowanym boksem. Kiedy go zobaczyłem, byłem pod wrażeniem. Wyróżniał się kapitalną muskulaturą, wzrostem, kłodą i kopytami jak patelnie. Zainteresowanie jego udziałem w wyścigu przeszło najśmielsze oczekiwania. Nigdy w Polsce nie startował koń, który biegał na czterech kontynentach świata. Nie zawiódł, galopował fenomenalnie i zdeklasował rywali. W ostatniej dekadzie oko się cieszyło patrząc na galop typowego stayera, „trójkoronowanego” Intensa (tr K.Ziemiański). Ten zjawiskowy koń w fascynującym stylu, w rekordowym czasie 2’40,3” nie dał nawet na moment szans przeciwnikom. To był prawdziwy teatr jednego aktora. Po paru latach na horyzoncie ponownie pojawił się niezwykły koń. Urodzony w Irlandii Va Bank (tr M.Janikowski) zgarnął wszystko co najważniejsze, łącznie ze zdobyciem „potrójnej korony” i Wielkiej Warszawskiej. Kończąc ten dawnych wspomnień czar, jestem przekonany, że Wielka Warszawska będzie nadal dostarczała niezapomnianych przeżyć i niezwykłych emocji.

I na koniec mam pytanie, które pojawia się często w dyskusjach środowiskowych. Czy gonitwa powinna być rozgrywana w ostatnią niedzielę września, czy pierwszą października? Jakie jest Pana zdanie?

Jest to nośny temat od wielu lat. Chodzi tu o kilogram różnicy wagi. We wrześniu 3-letnie konie niosą 55 kg, a od 1 października 56 kg, natomiast starsze konie zawsze 60 kg. Jak dla mnie tradycyjny termin Wielkiej Warszawskiej to pierwsza niedziela października.

Rozmawiała: Iwona Chojnowska