Traf Online
Oglądaj i graj!!!
Podwajamy wyścigowe emocje!
Zaloguj się na TrafOnline.pl już teraz!

Aktualności

Tor Służewiec

Niezwykły come back Józefa Gęborysa: – Już się „przetkałem” i teraz będzie tylko lepiej!

1 października 2019

W 80-letniej historii Toru Służewiec najstarszym dżokejem, który uczestniczył w wyścigu, jest 67-letni Józef Gęborys. W niedzielę, podczas Jesiennej Gali, pojechał on na Majkelu w IX gonitwie i zajął piąte miejsce.

Czy był to jednarazowy wyskok fantazji, czy też zamierzasz kontynuować ten „proceder”, mając 68 lat na karku – pytamy byłego świetnego dżokeja, zwycięzcy Derby na Bachusie i Solozzo (1986-87) oraz Wielkiej Warszawskiej na Cardiffie (1984) i Zagarze (1998), a następnie trenera (2000 – 2011).

Józef Gęborys pojechał w wyścigu po kilkunastu latach przerwy

Dla moich oponentów, uważających, że w tym wieku nie pownienen brać udziału w wyścigach, mam złą wiadomość. Zamierzam jeszcze w tym roku pojechać z 10 razy, jeśli trener Adam Wyrzyk, u którego pracuję od kilku lat jako jeździec treningowy, będzie przyznawał mi dosiady, i ze trzy razy wgrać. Jak koń startujący po długiej przerwie, dopiero się „przetkałem”. W każdej kolejnym wyścigu powinno być lepiej.

Kiedy zakończyłeś jeździecką karierę?

W 2007 roku, po tym, jak spadłem w Oaks z trenowanej przez siebie Karuny zaraz po starcie i wylądowałem w szpitalu przy Wołowskiej, gdzie stwierdzono złamanie 10 żeber. Stajnię prowadziłem jeszcze do 2011 roku, ale już nie jeździłem w wyścigach.

Na jakich jeszcze dobrych koniach wygrywałeś, oprócz wymienionych na początku, w swych najlepszych latach?

Pierwszy znaczący sukces odniosłem w 1983 r., zwyciężając w St. Leger na trenowanym przez Stanisława Molendę Dnieprze. Dwa lata później wygrałem Arabskie Derby na podopiecznej Doroty Kałuby Dalidzie (1985). Z koni trenera Łukasza Abagarowicza, działacza „Solidarności” i poźniejszego senatora, u którego w stajni pracowałem przez kilka lat, bardzo mile wspominam, oprócz Cardiffa, także wspaniale zapowiadającego się w wieku dwóch lat Calderona (1985). Pamiętam do dziś tytuł z „Życia Warszawy” – „Życie jest snem z Calderonem”. Bo rzeczywiście biegał on jak „natchniony”. Wygrał nagrody Ministerstwa Rolnictwa i Mokotowską dowolnie, zostając zimowym faworytem na Derby. Niestety, doznał ciężkiej kontuzji i w wieku trzech lat nie wyszedł do startu.

W niedzielę Józef Gęborys mógł liczyć na gorący doping
 

 

U Macieja Janikowskiego wygrałem nie tylko Wielką Warszawską, ale i dwukrtonie Oaks (na Magencie -1997) i rok później na Zagarze). Ponadto dosiadałem zimowych faworytów na Derby: Dalatora i Hipokratesa, które były niepokonane w wieku 2 lat (pierwszy w 1996, drugi w 1998 r.). Delator wygrał następnie Rulera. W Derby 1997 się nie liczył, ale wygrałem na nim trzy tygodnie później Nagrodę Syreny. Hipokrates był trzeci w Derby 1999. Mógłbym jeszcze długo wyliczać nagrody, jakie zdobyłem będąc dżokejem.

Dodam jeszcze ciekawostkę, dlaczego straciłem okazję wygrania Derby, jako jedyny w historii Służewca trzy razy z rzędu. W 1988 roku trener Ludwik Buidens zaproponował mi dosiad na Diabliku, zwycięzcy Nagrody Aschabada. Jednocześnie Mietek Mełnicki, który wtedy zaczynał karierę trenerską, chodził za mną i namawiał: – Diablik nie wygra po dwóch tygodniach, pojedź na moim Barnaule. Tak mnie zbajerował, że się zgodziłem. No i Diablik wygrał Derby pod wziętym z łapanki Stanisławem Karkosą, a ja plułem sobie w brodę, bo Barnauł nie zajął nawet płatnego miejsca.

A jak Ci się wiodło w roli trenera?

Można powiedzieć, że nieszczególnie, w każdym razie nie na miarę moich jeździeckich sukcesów. Oprócz Karuny, zwyciężczyni Nagrody Efforty (2006 r.), miałem w stajni na początku trenerskiej kariery Hrabiego, zwycięzcę Nagrody Ministerstwa Rolnictwa (2001 r.) i zdobywcy drugiego miejsca w Mokotowskiej. Niestety, z poowdu kontuzji nie wystartował w wieku trzech lat.

Bardzo obiecującym koniem był Brzask. Przed Derby 2004 wygrał on trzy grupowe gonitwy, ale w tej najważniejszej był pod Jerzym Ochockim czwarty. Największym jego osiągnięciem było wygranie Nagrody Demona Cluba, w rekordowym czasie 2’02,2, aż o 6 długości przed San Luisem, późniejszym dwukrotnym zwycięzcą Wielkiej Warszawskiej (2005-06). Jego dalszą karierę przekreśliła kontuzja.

Ciebie też kontuzje nie omijały…

Pierwszej, bardzo poważnej kontuzji kręgosłupa doznałem będąc w wojsku, w zawodach pięcioboju nowoczesnego. Potem w trakcie kariery jeździeckiej na Służewcu różne wypadki i kontuzje mnie wprost lubiły.  Na początku kariery trenerskiej spadłem z drabiny i złamałem nogę. Potem miałem złamaną rękę, po kopnięciu przez konia. Wspomniany upadek z Karuny przechylił szalę. Gdy doszedłem do siebie, postanowiłem  zakończyć karierę jeździecką i skupiłem się tylko na trenerskiej. Ostatecznie musiałem z niej jednak zrezygnować, jak to się mówi, z różnych złożonych powodów.

Co zadecydowało, że postanowiłeś choćby na krótko powrócić do ścigania się na torze?

Od kilku lat prawie codziennie dosiadam koni podczas treningów w ramach mojej współpracy z trenerem Wyrzykiem w jego ośrodku w Podbieli. Przy okazji pragnę mu podziekować, że nie patrząc na mój wiek daje mi szansę. Czuję, że jeszcze jestem w dobrej kondycji fizycznej, więc pomyślałem sobie, że to ostatnia chwila, aby nawiązać do młodości i poczuć przypływ adreanliny, jaką daje wyścigowa rywalizacja. Oczywiście, jakieś tam obawy mam, ale wrodzona fantazja pomagała mi kiedyś, więc i teraz pomoże.

Oby tak się stało. Dziękujemy bardzo za rozmowę.

Rozmawiał Islander