Traf Online
Oglądaj i graj!!!
Podwajamy wyścigowe emocje!
Zaloguj się na TrafOnline.pl już teraz!

Aktualności

Tor Służewiec

Tytuł dżokeja to jest już coś, ale marzy mi się wygrywanie dużych gonitw

9 października 2018

Rozmowa z Kamilem Grzybowskim.

W ub. sobotę wygrałeś na trenowanym przez Piotra Piątkowskiego czteroletnim
folblucie Blue Connoisuerze setną gonitwę, zdobywając tym samym tytuł dżokeja. Rozpiera cię duma?

Trudne pytanie. Może duma mnie nie rozpiera, ale odczuwam dużą radość z
osiągnięcia tak ważnego celu w moim obecnym zawodzie już w wieku 24 lat.
Nabrałem pozytywnej energii oraz pewności siebie. Myślę że to też przełoży się pozytywnie na moją jazdę.

Ile czasu ci to zajęło?

Kamil Grzybowski jest już dżokejem!

Niecałych sześć sezonów. Pierwsze zwycięstwo odniosłem w 2013 r. w Gonitwie
uczniowskiej na Tematyce ze stajni Kazimierza Rogowskiego, dziesiąte po roku na Wasilewie, przygotowywanym przez Mariusza Wnorowskiego, 25. dwa lata później na trzyletniej arabce Parissi ze stajni Andrzeja Walickiego i 50. w 2016 na siedmioletnim arabie Burkanie Al Khalediah, wówczas także w treningu pana Andrzeja.

To trwało trochę długo, ale pierwsze lata swojej kariery przeplatałem z nauką i dopiero od 2014 mogłem zatrudnić się w stajni i całkowicie postawić na konie.

Wszystko nabrało przyspieszenia, gdy w 2015 roku zaproponował mi pracę trener Andrzej Walicki, ale w jego stajni też jeździłem tylko nominalnie na pierwszą rękę, głównie w gonitwach grupowych. Nie dosiadałem najlepszych koni, gdyż ich właściciele wcześniej poumawiali się ze znanymi dżokejami. Podobnie było w sezonie 2017, gdy pracowałem u trenera Adama Wyrzyka. Byłem trzecim jeźdźcem w stajni, razem z Michalem Abikiem oraz Joanną Wyrzyk i dlatego wygrałem w sezonie tylko 15 gonitw. Jednak pracę u trenera Wyrzyka wspominam bardzo dobrze, gdyż wprowadza on do gonitw często zaskakujące warianty taktyczne. Między innymi od mojego ich wykonania zależały sukcesy stajni, których nie brakowało.

Ale można jednak powiedzieć, że na dobre rozwinąłeś skrzydła dopiero w tym
sezonie po przejściu do Stajni Plavac, prowadzonej przez byłego świetnego dżokeja Piotra Piątkowskiego, który wygrał w zakończonej przed dwoma laty karierze jeździeckiej ponad 1000 gonitw, w tym trzykrotnie Derby (San Mortiz, Soros, Patronus) i  Wielką Warszawską (dwukrotnie San Luis, Camerun).

Na pewno tak, bo na 12 dni przed końcem sezonu mam na koncie swoją rekordową liczbę 30 zwycięstw, ale oczywiście wygrywałem nie tylko na koniach z naszej stajni, która zanotowała już 21 wygranych. Ostatnio znów, gdy jestem wolny, zapisuje mnie regularnie trener Walicki.

Jakie największe sukcesy mieszczą się w tych 103. już wygranych, bo w ubiegłą sobotę zaszalałeś i zwyciężyłeś aż w czterech z ośmiu gonitw?

W tym sezonie Kamil Grzybowski pracuje w Stajni Plavac, w której trenerem jest Piotr Piątkowski

Rzeczywiście, mówiąc żartem, miałem „Dzień konia”! Najpierw już w pierwszym
biegu „dobiłem dżokeja”, a w drugim po raz pierwszy zdobyłem nagrodę kat. A
(Sambora). Han Bersael wygrał po walce z Dragonem, z którym wcześniej
dwukrotnie wyraźnie przegrywał o 5 i blisko 7 długości. Potem wygrałem jeszcze dla naszej stajni na Time of Dream w stawce 13. koni (Nagroda Dżudo, I gr.) i gościnnie na janowskim faworycie Wostoku. Cztery zwycięstwa w jednym dniu to mój rekord!

Jednak nie ma co ukrywać, że w moim dorobku mam bardzo mało zwycięstw w gonitwach pozagrupowych. Wcześniej na Służewcu wygrałem tylko Nagrodę Sabelliny (kat. B) na klaczy Farha. W ubiegłym roku roku byłem czwarty w Derby i drugi w Wielkiej Warszawskiej na Largo Forte oraz drugi na Fabulous Angel w Criterium.
Teraz moim głównym celem będzie poprawa wyników w najważniejszych gonitwach, ale to jak wiadomo nie będzie łatwe. Dużo też będzie zależało od tego, czy np. nasze obecne dwulatki będą w przyszłym sezonie należały do czołówki. Ubiegłoroczne nadzieje trenera właścicieli stajni, państwa Sabiny i Saliha Plavaców oraz trenera Piątkowskiego, Rakija i Time of Dream, z powodu kontuzji nie rywalizowały w najważniejszych gonitwach dla derbowego rocznika.

Po Wielkiej Warszawskiej w 2016 roku wyjechałeś na kontrakt do Emiratów. Jak ci tam poszło?

Pracowałem w stajni Al Asayl, prowadzonej przez francuskiego trenera Erica Lemartinela, w której stacjonowało ponad 70 koni arabskich. Byłem trzecim jeźdźcem w kolejności dosiadów, więc nic dziwnego, że jeździłem rzadko, w sumie wystąpiłem w 32 gonitwach, a wygrałem raz, w grudniu na debiutującej trzylatce Mawahib.
Zdobyłem jednak spory kapitał doświadczenia, gdyż kilkakrotnie rywalizowałem ramię w ramię z najlepszymi dżokejami na świecie. Ciągle staram się poprawiać technikę i poznawać arkana taktyczne, ale jak już wspomniałem muszę trafić na dobre konie, dzięki którym będę mógł osiągać swe kolejne cele.

Co się zmieniło w twoim życiu osobistym?

Mam już za sobą maturę w Technikum Lotniczym na Okęciu. W styczniu zostałem
szczęśliwym mężem. Wybranką mego serca jest Joanna (Balcerska), którą poznałem podczas pracy w stajni na Służewcu. Moja żona pracuje w stajni Krzysztofa Ziemiańskiego. Jest praktykantem dżokejskim, ma na koncie 20 zwycięstw.

Gdzie się wybraliście w podróż poślubną?

Daleko, bo aż do Wietnamu. Oboje bardzo lubimy podróżować, później, w przerwie po Derby, „poprawiliśmy” wyjazdem do Meksyku.

Jakie macie jeszcze wspólne zainteresowania?

Oboje jeździmy na motocyklach, lubimy razem trochę poszaleć. Poza tym oczywiście sport, często razem trenujemy; biegamy lub chodzimy na fitness, Joasia jest nawet instruktorką w tej dziedzinie.

A kto w domu gotuje? Wiadomo, że jeźdźcy wyścigowi muszą czasami
rygorystycznie dbać o wagę. A swoją drogą – na ile się oboje wyważacie?

Żona jest fanką zdrowego żywienia, więc ja się muszę do niej przystosowywać. Głównie staramy się coś wspólnie gotować i przyrządzać w domu, ale oczywiście jakaś kolacja na mieście po udanym weekendzie musi być. A jeśli chodzi o wagę, to Joasia może przyjąć zapis do gonitwy na 52,5 kg, a ja na 55 kg, choć raz w tym sezonie zdarzyło mi się wyważyć na 54, ale nie będę ukrywał, że chcę być profesjonalnym sportowcem i cenię sobie bycie w dobrej formie i kondycji fizycznej, więc mocne duszenie wagi, żeby osiągnąć 54 kg jest bez sensu.

Jeszcze raz gratulujemy zdobycia tytułu dżokeja i bardzo dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiał Islander