Traf Online
Oglądaj i graj!!!
Podwajamy wyścigowe emocje!
Zaloguj się na TrafOnline.pl już teraz!

Aktualności

Tor Służewiec

Waldemar Czwartkowski nie żyje!

24 października 2014

W czwartek zmarł niespodziewanie wielki miłośnik koni i wyścigów Waldemar Czwartkowski. Miał 60 lat.
Waldemar Czwartkowski był właścicielem i dzierżawcą koni, fundował nagrody w biegach niższych grup.  W ubiegłym roku według Jego pomysłu został zapoczątkowany cykl gonitw dla amazonek o Puchar im. Katarzyny Szymczuk, zmarłej w  sierpniu 2011 roku w wieku lat 39 jedynej w historii zwyciężczyni Wielkiej Warszawskiej (na Wolarzu, 1995 r.), mającej w swym dorobku tytuł dżokeja. Najbliższej Rodzinie zmarłego składamy wyrazy głębokiego żalu i współczucia.
Niżej zamieszczamy wywiad z  Waldemarem Czwartkowskim, opublikowany przez nas w czerwcu 2011 roku.

czwartkowski waldemar

WYŚCIGI, MOJE SZCZĘŚCIE I NIESZCZĘŚCIE

Jak trafiłeś na Służewiec?

Urodziłem się na Woli, gdzie mieszkałem do ósmego roku życia. W 1963 roku moi rodzice, na moje szczęście czy nieszczęście, przeprowadzili się na ulicę Jadźwingów, kilkaset metrów od toru. Tego samego roku, gdy byłem w II klasie podstawówki, ojciec pierwszy raz zabrał mnie na wyścigi. Pamiętam, że biegały takie konie półkrwi, jak Waldek, Derka, Tarnopol.

Słyszałem, że chodziłeś do jednej klasy z Januszem Kozłowskim, świetnym dżokejem, a obecnie trenerem.

To prawda. Siedzieliśmy nawet w jednej ławce. On zawsze był mocno usportowiony. W „piłę” był bardzo dobry, ale wtedy jeszcze na koniach nie jeździł. Był jednak związany wyścigami, bo mieszkał na ich terenie, a jego matka pracowała w kasie.

Jak bliskość toru działała na ciebie?

Jak magnes. Zaczęliśmy zaglądać do stajni. Mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na przesympatycznego trenera Zenona Lipowicza, który wtedy prowadził Stajnię Iwno. Z czasem zaczęliśmy brać udział w przejażdżkach, najpierw stępa, potem kłusa.

Ty i Kozłowski?

Nie. Janusz nie przychodził, bo miał to wszystko pod nosem, więc nie był wtedy zainteresowany końmi tak jak ja i moi koledzy z bloków poza murem wyścigowym.

Kiedy przychodziliście do stajni. Przed lekcjami?

No właśnie, w tym był problem. Niestety, tor był przeszkodą w drodze do szkoły. Uzbierało się sporo godzin nieusprawiedliwionej nieobecności. Jakby tego było mało, przyuważyła nas pani z sekretariatu wyścigów. Powiadomiła naszą wychowczynię. Bomba wybuchła, gdy się okazało, że mieliśmy po 170 godz. nieusprawiedliwionych. I tak musieliśmy zakończyć tę przygodę, bo pan Zenek dostał reprymendę i już nie chciał nas wsadzać na konie. Ale to nie trwało długo. Gdzieś po miesiącu znów zaczęliśmy uczestniczyć w przejażdżkach, ale już nie zarywaliśmy lekcji. Nie było żadnej afery, bo uczyliśmy się dobrze, a jazda na koniach była po prostu naszą pasją. Cała ta przygoda trwała dobrych kilka lat i zakończyła się, gdy ukończyłem Technikum Budowlane przy Młynarskiej.

Nie odkryłeś w sobie chęci zostania jeźdźcem wyścigowym?

Nie, miałem problemy z wagą, a poza tym nie pracowałem w stajni, jedynie czyściłem boksy, żeby zasłużyć na przejażdżki.

Powiedziałeś, że po ukończeniu technikum zakończyła się twoja młodzieńcza przygoda z końmi. Co było dalej?

Wtedy nastąpiła dłuższa przerwa w moim kontakcie z wyścigami. Czas jakiś później kupiłem działkę w Serocku. Właściciel, który mi ją sprzedawał, był sołtysem wsi Marynino. Kupił on od pana Dudy, męża znanej hodowczyni koni arabskich Anny Dudy, klacz Comę. Gdy się dowiedziałem, że jest ona zgłoszona do biegania na Służewcu, od razu serce mocniej mi zabiło. Wydzierżawiłem ją i przekazałem do stajni Ani Nieory. Coma, niestety, biegała słabo, raz tylko była czwarta, co mnie wcale nie zniechęciło, lecz podrażniło tylko moją ambicję. Wydzierżawiłem następne konie, Saluma i Harlingtona. Bardzo długo jednak nie mogłem się doczekać zwycięstwa, co strasznie przeżywałem. Aż stało się to pewnego dnia, jak to zwykle bywa, kiedy najmniej się człowiek spodziewa. Wsadziłem wtedy na biegnącego grupę wyżej Harlingtona jeźdźca z Rosji Wołodię Panowa, dla którego był to pierwszy wyścig na Służewcu. I niespodziewanie wygrał z miejsca do miejsca. O mało co nie zemdlałem ze szczęścia. Harlington wystąpił jeszcze w gonitwie o Nagrodę Aschabada, ale widać było, że ma już serdecznie dosyć biegania. Również w kolejnych startach biegał bez powodzenia. Ale dla mnie, co miał zrobić to, zrobił. Podbudował moje ego.
Następnego roku kupiłem dwa konie w Strzegomiu, które też biegały bez powodzenia. Ale nadal trwałem w uporze i nadziei, że wreszcie i do mnie szczęście się uśmiechnie. Wybrałem się z Anką Nieorą i Markiem Nowakowskim do Jaroszówki. Zobaczyłem tam konia karego, chudego jak patyk i strasznie krzywo stojącego na nogach…Serce zabiło mi młotem. Powiedziałem sobie: musi być mój!

Czy to był Jazzman?

Tak. Początkowo go wydzierżawiłem, choć byli temu przeciwni Anka i Marek, bo Jazzman oprócz krzywych nóg miał także dziury w stawach. Ale ja bardzo lubię kare konie. Za tę moją troskę o niego odwdzięczył mi się. Jako dwulatek wygrał dwa wyścigi dowolnie, ogrywając m.in. Dżamajkę. Oczywiście, jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że to klacz fenomenalna, która wygra w wieku trzech lat nagrody Rulera, Iwna, Derby, Oaks, St. Leger i Wielką Warszawską.
W wieku trzech lat Jazzman wygrał pod Tomkiem Kluczyńskim w świetnym stylu pierwszą próbę przedderbową – Nagrodę Strzegomia – w rekordowym czasie na 1600 m: 1’36,8. Tego samego dnia jeszcze Arbat, koń arabski, poprawił pod Miszą Pietriakowem rekord toru na 1400 m. Myślałem wtedy, że złapałem Pana Boga za nogi, ale zimny prysznic nastąpił po trzech tygodniach. Dżamajka wygrała Nagrodę Rulera, a Jazzman był dopiero czwarty. Potem doznał kontuzji i na tym jego kariera się zakończyła.

Jak długo czekałeś na kolejnego dobrego konia?

Dwa lata. Był nim Mega Hit, który miał ogromne możliwości, ale nigdy go nie mogliśmy doprowadzić do szczytu formy, bo jak tylko przychodziło do jakiegoś ważnego wyścigu, to zaraz albo krzywo nogę postawił, albo coś podobnego. Trzeba było go leczyć i było już po sezonie. Sprzedaliśmy go czeskiemu trenerowi Frantiszkowi Zobalowi, w którego treningu wygrał m.in. płotową gonitwę G1 w Merano.

Czy niepowodzenia z Mega Hitem cię zniechęciły, bo znów na kilka lat zerwałeś z wyścigami jako właściciel lub dzierżawca koni?

Co tu ukrywać, przez kilkanaście lat moje serce ulokowane było w wyścigach konnych, przez co praca była traktowana po macoszemu. Musiałem się nią poważnie zająć, żeby ponownie stanąć na nogi. Poza tym od 2004 roku sytuacja na Służewcu i wokół niego zrobiła się nieciekawa. Nie wypłacano na czas nagród, albo w ogóle. Na początku kolejnych lat nie było pewne czy sezon się w ogóle zacznie. Dla właścicieli i dzierżawców był to bardzo trudny okres. Podziwiam tych, którzy przetrwali. Dopiero po przejęciu wyścigów w 30-letnią dzierżawę przez Totalizator Sportowy sytuacja się unormowała. Kokosów nie ma, ale przynajmniej jest jakaś perspektywa.

Obecnie wracasz na wyścigi w nowej roli. Chcesz organizować gonitwy sponsorskie.

Tak, moja firma Instal Perfect, zajmująca się do niedawna wyłącznie ogólną budowlanką, zakładaniem instalacji sanitarnych, elektrycznych i gazowych oraz remontami, postanowiła poszerzyć swą ofertę. Zorganizowałem podczas otwarcia sezonu gonitwę sponsorską dla koni III grupy. Tak mi się to spodobało, że ustaliłem już kalendarz mojej tegorocznej obecności na wyścigach, jako sponsor i patron niektórych wyścigów. Chciałbym patronować przede wszystkim gonitwom niższych grup, żeby uhonorować tych właścicieli i dzierżawców, którzy mają średnie lub słabsze konie. Okazuje się, że dla nich wyjście na padok do dekoracji oraz pozostałe ważne szczegóły, a więc puchary i szarfy bardzo się liczą. Kiedyś były dekoracje zwycięzców po każdej gonitwie. Niektórzy je wykpiwali, ale ja uważam, że powinno się do tego wrócić, choćby w mniejszym zakresie. Koni wybitnych i dobrych jest na torze najwyżej kilkanaście procent. Reszta to średniaki i słabeusze, bez których nie byłoby jednak widowiska. Warto doceniać ich właścicieli.

W jakie dni chcesz organizować takie sponsorskie gonitwy?

Myślę, że w grę wchodzą tylko daty, kiedy rozgrywane są gonitwy klasyczne, oczywiście poza Galą Derby, bo wtedy cały dzień jest zarezerwowany. Zaplanowałem sobie 9 dni wyścigowych, w których chciałbym uczestniczyć jako sponsor. Myślę, że moja propozycja zostanie zaakceptowana. Chciałbym dodać, że pozyskałem już do współpracy oficjalnego sponsora Euro-2012, firmę Jaguar Polska, której przedstawiciele byli moimi gośćmi podczas inauguracji sezonu. Podczas Gali Derby (3 lipca) zaprezentuje ona na Służewcu swoje samochody i będzie sponsorem jednej z gonitw.

Czy już na dobre zerwałeś z myślą, żeby mieć swoje konie na wyścigach?

Nie, bo kupiłem 2-latka z Kozienic Marmarisa, którego obecnie trenuje Dorota Kałuba, oraz wydzierżawiłem trzyletniego rosyjskiego araba Maradonnę, trenowanego przez Ankę Nieorę-Tchkuaseli. Czekają mnie więc również, po siedmiu latach przerwy, emocje związane ze startami moich koni. Znów stałem się menedżerem mojego wyścigowego szczęścia czy nieszczęścia. Wierzę, że już ten rok na Służewcu będzie dla mnie przełomowy.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiał: Islander